po tym filmie typowego dla westernów kiczowato - romantycznego patosu, małomównych twardzieli - rewolwerowców odjeżdżających ku zachodzącemu Słońcu i "dam" z saloonu ze złotym sercem i inteligencją Einsteina; to z pewnością będzie zawiedziony. Tutaj życie i śmierć to tragikomedia a realizm jest większy niż w 99% westernów, mimo groteskowej formuły. Nikt tutaj nie jest nieśmiertelny, każdy popełnia (często tragikomiczne) błędy, miłość jest raczej z rozsądku, "licząca" kura jest warta więcej od niepełnosprawnego człowieka, plany i marzenia są najczęściej niespełnione a koniec końców i tak wszyscy (i to bez względu na światopogląd czy wyznawane wartości) jadą tym samym dyliżansem ku jednemu celowi - ku śmierci.
ta realizm zwłaszczaz tym odstrzeleniem palców i tym, że umiera dopiero kilka sekund po kulce w głowe xd
Wydaje mi się, że opowieść o busterze celowo była tak oderwana od realizmu, żeby pokazać że każdy, nawet "mityczny" bohater musi spotkać swój koniec. A w przypadku śmiertelników koniec jest tylko jeden. A wszyscy jesteśmy śmiertelnikami.